OPOWIADANIE... moje...
Komentarze: 5
Był zimny, wigilijny wieczór. Siedziałam przy oknie patrząc na spadający z góry śnieg. Pomyślałam, że niebiańsko by było gdybym była śnieżynką i tańczyła razem z wiatrem w rytm muzyki gwiazd.
- Kochanie, zaświeciła już pierwsza gwiazdka?- Spytała moja mama.
- Tak… Popatrz jak jasno świeci…- Odparłam cichym uroczystym tonem.
- W końcu obwieszcza nam cud… Jezus właśnie się rodzi.
Uśmiechnęłam się subtelnie. Mama podała mi rękę i pomogła mi wstać z podłogi. Odwróciłam jeszcze głowę w stronę okna. I wtedy spostrzegłam małą dziewczynkę stojącą na śniegu, odzianą bardzo skąpo. W tej chwili podniosła głowę w stronę mojego okna.
- Mamo popatrz! Tam stoi dziewczynka i patrzy na mnie!- Krzyczałam biegnąc do kuchni.
- Jaka dziewczynka? Na takim mrozie?- Odparła ze zdumieniem mama.
Podeszłyśmy ponownie do okna. Spojrzałam na śnieg, lecz nie było śladu dziewczynki. Zupełnie jakby się rozpłynęła. Nawet nie zostały na śniegu odciski jej stóp, a poza tym padało coraz mocniej, więc nie można było tego dokładnie dojrzeć.
- Ja nic nie wiedze Asiu. Proszę nie przeszkadzaj. Już dawno powinniśmy zasiąść do stołu.
Mama odeszła do kuchni i zaczęła znosić na stół przeróżne potrawy. Za kilka minut ja, tata, mama i Artuś siedzieliśmy przy stole. Pomodliliśmy się i podzieliliśmy się opłatkiem. Już zabieraliśmy się do jedzenia, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Popatrzyliśmy się po sobie, bo wszyscy wiedzieli jak mama nienawidzi przerywana kolacji wigilijnej. Pukanie się nasiliło się, więc podeszłam do drzwi i otworzyłam.
- Przepraszam… Czy mogę dostać coś do jedzenia?
Otworzyłam usta ze zdziwienia, bo przede mną stała owa tajemnicza dziewczyna spod okna. Nie wiedziałam co powiedzieć i całe szczęście ze z pomocą przyszła mi mama, która zniecierpliwiona również odeszła od stołu zobaczyć kto przyszedł.
- Jasne córuniu. Co robisz w taki ziąb sama na dworze i jeszcze tak skąpo ubrana? Wejdź kochanie i się ogrzej. Mamy jeden pusty talerz, który czeka specjalnie dla ciebie.- Odparła ze spokojem mama.
Dziewczynka weszła do środka. Zauważyłam, że nie ma butów, a jej stopy zaczerwieniały strasznie od mrozu. Usiadła przy stole i uśmiechnęła się do nas szczerze. Mama podała jej kawałek karpia i nalała kompotu do szklanki, jednak zaraz poszła do kuchni przynieść dziewczynce gorącej herbaty. W końcu przybysza rozgrzała się i z głowy ściągnęła chustkę. Na jej ramiona spadły długie kruczoczarne włosy. Przyjrzałam się wtedy jej bliżej. Miała mniej więcej w moim wieku. Była ładną dziewczyną przypominającą trochę Królewnę Śnieżkę z Disneyowskiego filmu. Brązowe oczy, różane, duże usta i te włosy… To musiała być Śnieżka.
- Nazywam się Kalina.- Powiedziała cicho. To były jedyne słowa tego wieczoru, które powiedziała z własnej, nieprzymuszonej woli.
Po wigilii mama uznała ze musi z nią porozmawiać na osobności. A tymczasem Artuś wziął się do oglądania prezentów. Dostałam wymarzoną wieżę HiFi a Artuś wielkie pudło klocków Lego. Gdyby Wigilia była kilka dni wcześniej, zapewne skakałabym z radości otwierając duże sześcienne pudło i rozrywając czerwony papier. Dziś interesował mnie jedynie los Kaliny.
- Asiu, daj Kalince czystą piżamkę, wyciągnij czystą pościel i ułóż posłanie na kanapie w salonie. Następnie pokaż jej łazienkę i ustaw ciepłą wodę.- Rozkazała mama, gdy skończyła poważną rozmowę z dziewczynką.
Zrobiłam to bez wahania. Kalina cały czas stała ze spuszczoną głową i nie odzywała się do mnie. Kiedy wyszła z łazienki i siadła na kanapie w salonie wyglądała jakby robiła coś nieprzyzwoitego i bardzo krzywdzącego dla drugiej osoby, kiedy nie chcesz zadawać jej bólu.
- Mamo, czego Kalina spędzała Wigilie na dworze bez żadnej opieki?- Zapytałam, gdy tylko dziewczyna pogrążyła się w śnie.
- To bardzo skomplikowane, ale jesteś już duża, wiec myślę, że powinnam ci to wytłumaczyć.- Powiedziała mama. Nie lubiłam jak przemawiała do mnie w taki sposób. Jakby przemawiała do pięcioletniego dziecka a nie do pannicy w wieku piętnastu lat.- Jej rodzice byli ubodzy i nie wiodło im się najlepiej, a w sierpniu tego roku matka Kaliny wpadła pod samochód gdy przechodziła przez jezdnię, a ojciec z tego powodu tak się rozpił, że zmarł pod koniec listopada. Kalinka została przydzielona do niewielkiego domu dziecka, tu niedaleko. Jednak nie wytrzymuje tam emocjonalnie. Mówi, że starają się z dziećmi obchodzić jak najlepiej, ale nic nie zastąpi ciepła rodzinnego domu. Sama wiesz chyba, że ona raczej nie znajdzie nowych rodziców. Jest już duża i tylko cud mógłby sprawić by jakaś rodzina zdecydowała się na adoptowanie prawie dorosłej dziewczyny. Uciekła bo nie mogła znieść wigilijnej kolacji, która w domu dziecka wydała jej się sztywna i zimna. Niczym nie przypominała Wigilii w jej rodzinnym domu. Ubogiej, ale wypełnionej rodzinnym ciepłem.
Poszłam do salonu i wyłączyłam wciąż palące się światło. Kalina już dawno spała. Poszłam do swojego pokoju i przebrałam się w piżamkę. Rozejrzałam się po ścianach. Zielona tapeta była starannie nałożona, meble bardzo starannie umyte, w szafach leżały poukładane ubrania. Jedyny nieład wprowadzały plakaty najróżniejszych grup rockowych rozwieszone na ścianach. Pomyślałam jakie mam szczęście mieszkając z kochającymi rodzicami i braciszkiem, nie musząc się martwić o jedzenie ani prąd i ciepłą wodę. Czułam się wręcz okropnie, kiedy uświadomiłam sobie, ze kiedy ja dostawałam podarunki na każde urodziny i znajdowałam prezenty pod choinką, ta biedna Kalinka musiała cierpieć z powodu głodu i martwić się o rodziców, szczególnie o popijającego od czasu do czasu ojca. Czego życie jest aż tak niesprawiedliwe dla niewinnych dzieci? Czego one muszą cierpieć za błędy swoich rodziców?
Następnego ranka obudziłam się pierwsza. Przez chwilę zapomniałam o Kalinie i poszłam do łazienki umyć zęby. O wigilijnym zdarzeniu przypomniały mi ubrania Kaliny wypranie i rozwieszone przez moją mamę. Zapewne zdążyła to zrobić jeszcze wczoraj wieczór. Pobiegłam do salonu. Dziewczynka leżała przytulona d poduszki. Na jej policzkach widać było jeszcze perełki łez. Zapewne płakała w nocy. Tylko czemu? Może miała koszmar? Albo miała wielkie poczucie winy, że zakłóciła nam spokój… Postawiłam się na chwilę w jej sytuacji. Zdesperowana uciekam z domu dziecka na dziesięciostopniowy mróz. Biegam po mieście szukając schronienie, pełna obaw, że lada moment wybiegnie zza rogu policjant i weźmie mnie z powrotem do placówki. W pośpiechu gubię buty i koc, który zdążyłam wziąć z domu dziecka. Błąkam się między blokami i patrzę w górę na okna. Z jednego spogląda dziewczynka w moim wieku. Postanawiam, ze może właśnie tam znajdę schronienie. Pukam. Dostaję posiłek, posłanie i opiekę. Jednak przecież zakłóciłam najważniejszą kolację w roku. Kolację zwiastującą przyjście Pana. Ja na pewno bym miała wyrzuty sumienia. A przecież Kalina niczym nie różniła się w zasadzie ode mnie. Odczuwała to samo, co ja.
Z zamyślenia wyrwało mnie ziewnięcie dziewczyny. Otworzyła oczy i gdy mnie tylko zobaczyła, cicho pisknęła. Pewnie też zapomniała gdzie jest i całą historię potraktowała jak zły sen.
- Nie bój się to tylko ja.- Powiedziałam ze śmiechem w głosie, ponieważ jej pisk przypominał mi dźwięk jaki wydaje pisklę zaraz po wykluciu.- Przyszłam sprawdzić czy już się obudziłaś.
- A tak… Właśnie wstaję… Czy… Czy twoja mama już nie śpi?- Zapytała bardzo nieśmiało Kalina.
-Nie… Jeszcze śpi. Ale to nie znaczy, że nie możemy porozmawiać. Masz tyle samo lat co ja?- Zapytałam.
- Mam piętnaście… Ty chyba też z tego, co twoja mama mówiła…
- Tak, też mam piętnaście. Kalinko a jak masz na nazwisko?
- Makowska.
- A jaki jest twój ulubiony aktor i aktorka?
-Wiesz raczej nie oglądam telewizji, raczej słucham muzyki.- Odpowiedziała już śmielej Kalina. Chyba trafiłam na jej ulubiony temat.
- To tak jak ja. A jaką muzykę lubisz?
- No cóż… Lubię zespół Bon Jovi… No i wiele tu wymieniać… Ale najlepiej lubię Bon Jovi.
- Widzę że mamy podobny gust. Choć pokaże ci moje plakaty.
Wzięłam Kalinę za rękę i poszłyśmy do mojego pokoju. Miałam dużo plakatów grupy Bon Jovi. Dziewczyna była zachwycona. Nie miała żadnego ich plakatu.
- Masz.- Powiedziałam odklejając ze ściany jeden z niech.- To dla ciebie.
- Dzięki, nie wiem jak ci… ja wam się odwdzięczę.
W tej chwili odwróciłyśmy się w stronę drzwi do pokoju. Stała w nich mama. Nie wiem ile naszej rozmowy słyszała. Ale nie było to ważne.
Kilka godzin później stałyśmy: ja, Kalina i mama, w sekretariacie Miejskiego Domu Dziecka przy ulicy Konopnickiej im. Jana Pawła II. Nie bardzo wiem o czym rozmawiała mama z dyrektorem. Od chwili, gdy dałam Kalinie plakat, gadałyśmy jak najęte. Stałyśmy się najlepszymi przyjaciółkami i, czego jeszcze wtedy nie wiedziałam, siostrami. Miesiąc później Kalina zamieszkała u nas. Najpierw byliśmy w charakterze rodziny zastępczej, później mama starała się o adopcje, co po kilku miesiącach przyniosło skutki i Kalina stała się moją prawdziwą siostrą. I nigdy nie żałowałam, że zakłóciła nam spokój wigilijnej kolacji. I wiecie co stwierdziłam? Że Święta to prawdziwy okres cudów. Dlatego nie lękajcie się, gdy pewnego wigilijnego wieczoru do waszych drzwi zapuka znękana osóbka. Może i wam przydarzy się tak piękny, świąteczny podarunek, jakim nas obdarzyła Kalina: najpierw zaufanie, później radość a na koniec prawdziwa miłość.
Dobra to moje opowiadanie na jakiś durny konkurs. Jak zwalicie to was zabije. Poznam!!!!!!!!!!!!
Dodaj komentarz